Biografia artysty
Wanda Wedecka urodziła się w 1919 r. w Homlu, zmarła w 2011 r. w Warszawie. W latach 1945–1951 studiowała na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu pod kierunkiem Tymona Niesiołowskiego.
Wedecka malowała kompozycje z suszonymi kwiatami, pejzaże, martwe natury i akty, używając grubych impastów i ciemnej, stonowanej palety barw. Jej prace znajdują się w prywatnych kolekcjach i muzeach w Polsce i na świecie.
Wspomnienia Michała Gutta o Wandzie Wedeckiej
Poznałem panią Wandę Wedecką, gdy jej syn, a mój przyjaciel, zaprosił mnie do jej domu. Nie był to tradycyjny dom; to była pracownia malarska, w której mieszkała i pracowała. Jako młody chłopak po raz pierwszy odwiedziłem takie miejsce i byłem zarówno zszokowany, jak i oczarowany. Wszędzie — kwiaty w różnych formach — świeże, suszone, malowane na płótnach. Obrazy były na ścianach, na sztalugach, wszędzie oparte o ściany.
W tamtym czasie zajmowałem się fotografią półprofesjonalnie i od pierwszej chwili chciałem zorganizować sesję fotograficzną w takim miejscu. Po kilku tygodniach mi się udało, ale najpierw zostałem poddany testowi przez panią Wandę. Test ten polegał na tym, że zadawała mi niezliczone pytania, na które musiałem odpowiadać, podczas gdy obok siedział profesor Jodłowski, późniejszy dziekan ASP i partner pani Wandy. Pamiętam, że opowiadałem o moich podróżach po świecie, podczas których robiłem filmy i zdjęcia dla agencji prasowych. Czułem się, jakbym zdawał egzamin, ale chyba poszło dobrze, bo od tego momentu mogłem swobodnie przebywać z jej synem bez żadnych ograniczeń.
Pani Wanda była bardzo piękną kobietą, niezwykle wyrafinowaną i elegancką. Była też bardzo miłą osobą, zawsze uśmiechniętą. Myślę, że dzisiaj to przez te wszystkie kwiaty. Ona sama była jak piękny kwiat, szczególnie widoczny na szarym tle komunistycznej rzeczywistości. Malowała piękne obrazy, nakładając farbę szpachelką, warstwa po warstwie, tak że kwiaty wyglądały tak, jakbyśmy wszyscy byli w ogrodzie botanicznym. Tak się złożyło, że kilka lat później zbierałam obraz i pieniądze na inny obraz sprzedawany w galerii w Sztokholmie i zabrałam to wszystko do Hamburga, gdzie mieszkał i pracował jej syn Stanisław.
W tamtym czasie obrazy pani Wandy osiągały zawrotne ceny i trzeba było odstać w kolejce, aby móc je kupić. Jej prace były również wystawiane w niektórych galeriach i muzeach. Pamiętam, jak szczęśliwa i dumna była, gdy jej syn przedstawił ją swojej żonie, Heldze. Zostałem zaproszony do jej domowego studia, gdzie panowała kreatywna atmosfera, niezależnie od tego, ile szampana wypito na tę okazję. Obrazy, które stworzyła, zdobią teraz ściany wielu domów i mieszkań na każdym kontynencie. Wanda przeszła do historii.
Wspomnienia Rafała Dmochowskiego o Wandzie Wedeckiej
Poznałem panią Wandę Wedecką gdzieś w latach 1969-1970. Zaprzyjaźniłem się z jej synem, Stanisławem, w centrum sztuki, gdzie uczęszczaliśmy na lekcje rysunku, aby przygotować się do egzaminów wstępnych do Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Pani Wanda mieszkała w pracowni artystycznej na poddaszu wysokiego budynku przy ulicy Świerczewskiego, obecnie Alei Solidarności. Wszędzie unosił się cudowny zapach świeżej farby, a wokół piętrzyły się stosy obrazów. Obrazy kwiatów. To był świat, do którego dążyłem, a tutaj ktoś po prostu w nim żył.
Pani Wanda była piękną kobietą o czarnych włosach i przenikliwym spojrzeniu orzechowych oczu. Taka była matka mojej nowo odnalezionej przyjaciółki. Ciepła, miła, bardzo elegancka, ale nie tworząca dystansu. Była doskonałą i bardzo poszukiwaną malarką. Jej kompozycje kwiatowe można było zobaczyć we wszystkich głównych galeriach w Warszawie i często się zmieniały, ponieważ ludzie praktycznie ich szukali. To było wspaniałe malarstwo dekoracyjne. Duże zbliżenia kwiatów, liści, starannie ułożone przez artystę, malowane szerokimi pociągnięciami szpatułki. W tamtym czasie pani Wanda malowała wyłącznie szpatułką i była w tym mistrzynią. Do dziś mam jedną z jej szpatułek. Często używała odcieni fioletu, karmazynu i głębokiej czerwieni. Ale jej obrazy nie były monochromatyczne. Można było w nich wyczuć pewną rękę kogoś, kto dokładnie wiedział, co chce osiągnąć — i to osiągnęła.
Była bardzo miłą i przyjazną osobą. Lubiłam przychodzić do Stanisława, bo to był inny świat, taki, który stworzyła jego matka. Jej życie prywatne mnie fascynowało. Była związana z grafikiem Tadeuszem Jodłowskim, który później został naszym profesorem na Akademii. Pomimo bliskiej relacji, nigdy nie mieszkali razem. Pan Tadeusz miał identyczną pracownię w tym samym budynku, na tym samym piętrze, ale wchodziło się do niej innymi schodami. Nigdy nie wyważali drzwi łączących ich pracownie. Nigdy nie zrobili nawet małego okienka, przez które mogliby rozmawiać. Ale czuli się nawzajem przez ścianę. Słyszeli się. Spotykali się codziennie. Nawet gdy później przeprowadzili się do dużych pracowni na ulicy Bernardyńskiej, ona zajmowała najwyższe piętro jednego wieżowca, a on miał identyczną pracownię w sąsiednim. Żyli w takiej symbiozie aż do śmierci pani Wandy. To był dla mnie niezrównany przykład miłości — coś, co czyniło ją niezwykłą osobą, Człowiekiem przez duże H.
Mama Malarki - Wandy Wedeckiej